niedziela, 23 lipca 2017

Rozdział 17

Harry spokojnym krokiem przemierzał tak znane mu korytarze szkoły, by znaleźć się w łazience dziewcząt na drugim piętrze. Na jego szczęście Marta gdzieś wybyła, więc spokojnie mógł otworzyć Komnatę Tajemnic i ześlizgnąć się na sam jej dół.

Kości szczurów trzaskały pod jego butami, gdy ostrożnie szedł przez ciemny korytarz. Przypomniało mu się jak w drugiej klasie razem z Ronem przyszli tutaj, by ratować Ginny. Towarzyszył im wtedy Lockahart, najbardziej narcystyczny i niecudaczny nauczyciel, jakiego mogli mieć.

Już po chwili znalazł się w sali, gdzie na prawo i lewo ciągnęły się dwa rzędy kolumn w kształcie wężowych głów. Pod nimi rozlana była woda. Na samym końcu, w olbrzymiej ścianie wyryta była głowa samego Salazara Slytherina. Wpatrywał się w nią przez chwilę, by zasyczeć kilka razy i obudzić bazyliszka. Ogromny wąż wypełzł z otworu w ustach Slytherina i zawisł nad Harrym.

- Kim jesteś? – zapytał wąż.

- Kolejnym dziedzicem Slytherina – odpowiedział Harry spokojnie. Oczywiście to było kłamstwem, ale nie miał zamiaru po raz drugi latać po komnacie jak głupiec, modląc się, by to bydle go nie zjadło. Postanowił podejść do sprawy bardziej ślizgońsko. W ostatnim etapie wojny przestał działać sporadycznie. Wolał wszystko najpierw dziesięć razy przemyśleć niż zrobić coś pochopnego.

Wąż zniżył się, stawiając swój łeb niewiele ponad głowę Harry'ego. Mogli dokładnie patrzeć sobie w oczy.

- Czego ode mnie żądasz, panie?

Harry zdziwił się lekko, że bazyliszek połknął haczyk, bo w rzeczywistości na to nie liczył. Był pewien, że w którymś momencie coś pójdzie nie tak i będzie latać, jak ten głupiec, modląc się, by bazyliszek go nie zjadł.

- Jest jedna rzecz – przyznał.

- Cokolwiek panie – wysyczał wąż.

Harry mocniej ścisnął dłoń na rączce miecza i energicznym ruchem wbił go w podniebienie bestii. Bazyliszek zaryczał wściekle, zaczął się wić i wierzgać, by na końcu paść martwym na posadzkę. Wszystko trwało kilka sekund i było bardzo widowiskowe. Harry wzruszył ramionami, podchodząc bliżej i zabierając swoją własność.

Wypłukał miecz w wodzie, a potem spokojnym krokiem udał się do wyjścia. Może i niemałym problem byłoby wyjście z tego miejsca, gdyby Harry nie miał pewnego sekretu. W połowie czwartej klasy razem z Alex po kryjomu ćwiczyli animagię i bum! Udało im się! Harry zadowolony, że w końcu rozwinie skrzydła, przemienił się w czarnego kruka i z dzika radością w sercu wyfrunął do łazienki, gdzie z powrotem stał się człowiekiem.

- Accio miecz – zawołał i po chwili trzymał go już w swojej dłoni, zadowolony wracając do wielkiej sali. Zatrzymał się jednak, by spojrzeć na chwilę na szkolny dziedziniec i wspomnienia zaatakowały jego umysł.

*

Stał na drugim piętrze cały brudny, zakrwawiony i zasapany. Ogromna dziura w ścianie pokazywała mu co dzieje się na kawałku błoni i szkolnym dziedzińcu, gdzie dostrzegł Hermionę walczącą z dwoma śmierciożercami. Szło jej idealnie. Znajomość jej zaklęć znacznie przewyższała nad tym, które znali jej przeciwnicy. Nie zdziwił się, więc gdy ta dwójka legła, a Hermiona uśmiechnęła się zwycięsko.

Ona nie mogła tego dostrzec, ale on z tej wysokości tak. Ku niej przesuwały się już dwa cienie. Harry zacisnął mocniej pięść na różdżce i ruszył biegiem na dół. Wymijając walczące pary, zaklęcia lecące w jego stronę, zwłoki i gruz, patrzył między wybite okna i dziury, co się dzieje z Hermioną. Nie wiedzieli, jak z tym walczyć, jak pokonać Ciemność. Czuł strach o nią. Czuł rozpacz, widząc, jak dwa monstra przygniatają ją do ziemi i powoli obdzierają twarz ze skóry. Usłyszał je wrzask. Harry przyśpieszył, ale gdy dotarł na miejsce, było już za późno. Hermiona leżała w kałuży krwi, bez skóry na twarzy i drewnianą deską wbitą w brzuch.

Kucnął obok niej, delikatnie łapiąc za ramiona.

- Hermiono... – wyszeptał. – Hermiono... proszę.

Hermiona otwarła swoje czekoladowe oczy z lekką trudnością.

- Harry – wychrypiała. – Mój Harry.

Lekki uśmiech na jej twarzy mówił, że wszystko będzie dobrze, ale Harry wiedział, że tak nie będzie.

- Nie zostawiaj mnie – wyszlochał. – Nie ty.

- Poradzisz sobie – wymruczała. – Poradzisz. Kocham cię, wiesz?

- Ja ciebie też kocham – odparł, odsuwając kilka kosmyków jej włosów z twarzy. – Kocham jak nikogo innego na świecie. Nie zostawiaj mnie – powtórzył błagalnie, ale Hermiona nie miała już siły, by cokolwiek powiedzieć. Uśmiechnęła się ostatni raz zadowolona, że w swoich ostatnich chwilach może spojrzeć w zieleń oczu Harry'ego, a później jej ciało ogarnęło zmęczenie tak silne, że zasnęła. Cienka stróżka krwi wypłynęła z jej ust i zmieszała się ze słonymi łzami jej chłopaka.

*

- Harry? Harry chłopcze, wszystko w porządku? Harry!

Ocknął się jakby z transu, ze zdziwieniem stwierdzając, że jest z powrotem w Wielkiej Sali i wszyscy przyglądają mu się uważne z wyraźną troską w oczach.

- Wszystko w porządku? – zapytał Dumbledore po raz kolejny.

- Tak – powiedział lekko otępiały. – Tak, po prostu przypomniałem sobie pewną rzecz i... nieważne. – Machnął ręką, podchodząc do stołu i kładąc na nim miecz. – Muszę poczekać na resztę.

- Mogę cię coś spytać? – zapytał Syriusz. Harry przytknął. – Co właściwie ci dało zabicie bazyliszka i gdzie jest Komnata Tajemnic?

Harry odetchnął ciężko.

- Teraz ten miecz może niszczyć horcruxy, bo przesiąkł jadem bazyliszka, a co do Komnaty to ci nie powiem. Niech tamto miejsce najlepiej pozostanie tajemnicą.

*

Nick ostrożnie wszedł do Pokoju Życzeń. Specyficzny zapach pomieszczenia, gdzie można ukryć wszystkie rzeczy, podrażnił jego zmysł węchu, a do ucha doleciało cykanie kilkudziesięciu zegarków oraz muzyka puszczona ze starego gramofonu, a nawet świergot ptaków.

Szedł w tym labiryncie przeróżnych rzeczy, bazując na tym, co mówił mu Harry oraz szukając rzeczy, które sprawiły, że jego zmysły wariowały jak za każdym razem, gdy horcrux był blisko niego. Mimo iż Nick był w tym miejscu tylko raz, od razu je polubił. Było inne magiczne. Rzeczy, które tutaj się znajdowały, były starsze, niż mógł sobie wyobrazić. W tym miejscu prawdopodobnie była cała historia magicznego świata, a wśród niej znajdował się wspaniały diadem.

Jego zmysły zareagowały gwałtownie, gdy przechodził obok drewnianego, okrągłego stoliczka. Podszedł bliżej, przesuwając złoty świecznik i zdejmując starą szmatkę z pudełka. Jego czujność pracowała na najwyższych obrotach, gdy ujął pudełko i podniósł wieczko. Tam, na poduszeczce, znajdował się srebrny diadem przypominający orła. Nick zamknął pudełko z lekkim uśmiechem i opuścił pokój.

Szedł właśnie przez korytarz na piątym piętrze, gdy wspomnienia zaatakowały jego umysł.

*

Stał na korytarzu, z przerażeniem obserwując, co się dzieje na szkolnych błoniach, jak boisko od Quidditcha płonie, a trybuny się walą. Tutaj, gdzie stał, było cicho, ale z oddali napływały huki i odgłosy walk. Spojrzał pod nogi. Wśród gruzu i krwi leżał jego ojciec. Twarz Remusa zastygała w przerażeniu, a niegdyś pełne troski i zmęczenie wilkołaczym życiem oczy nie wyrażały już nic.

- Przepraszam – powiedział, nachylając się i zamykając ojcu powieki, po czym wstał i szybkim krokiem ruszył przed siebie. Kierował się ku najbliższym odgłosom walki, kiedy głośny krzyk i błaganie o pomoc przykuły jego zmysł słuchu. Zamiast iść prosto, skręcił gwałtownie w korytarz na prawo i ruszył biegiem. Był już kilkanaście metrów od źródła krzyku, gdy ten ucichł nagle. Ciarki przebiegły po kręgosłupie Nicka.

Kawałek przed nim leżała rudowłosa, piękna dziewczyna. Jej ręka leżała oderwana od ciała metr dalej, a z rany na ciele sączyła się krew.

- Ginny! – zawołał, podbiegając do niej i obracając na plecy. Dopiero teraz dostrzegł, że nie miała jednego oka. – O Merlinie, Ginny!

Ale Ginny już nie było.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz