Czarny Pan z niewyrażającą niczego miną, ale nadal groźną, rozglądał się po swoich sługach, zasiadających przy długim stole w jego posiadłości. Milczeli wymownie, bojąc się nawet spojrzeć na swojego Lorda, jakby jego spojrzenia samo w sobie miało ich zabić. Voldemort nie wiedział co o tym wszystkim myśleć. O sytuacji, która tak doszczętnie zrujnowała mu wręcz doskonały plan.
- Możecie mi powiedzieć – powiedział. Jego głos był cienki, ale bardzo złowrogi. – Jak to się stało, że wszyscy moi szpiedzy ZOSTALI ZDEMASKOWANI?! – Walnął pięścią w stół, na co wszyscy mimowolnie podskoczyli. Śmierciożercy wiedzieli, że spierdzieli robotę i ktoś za to ucierpi. – Wszystko szło wyśmienicie, a tu nagle Rookwood, Roswelt i Macnair zostali wyrzuceni z Zakonu! Po tobie Peter się nie dziwie – dodał, widząc, że Glizdogon chce coś powiedzieć. – Z ciebie taki szpieg i przyjaciel jak ze mnie Gryfon – zakpił. Milczał chwilę, uważnie obserwując swoich sługusów. – Ktoś chce to wyjaśnić? Może ty Augustusie?
Augustus Rookwood wzdrygnął się i przez chwile raczył zerknąć na swojego Pana.
- Mój panie, nie wiem, jak mogło do tego dojść. Wszyscy byliśmy ostrożni...
- Wygląda na to, że nie wystarczająco – przerwał mu.
- Mój panie, myślę, że Dumbledore ma wśród nas szpiega, który doniósł...
- Bzdury! – wykrzyknęła od razu Bellatrix. – Tylko głupiec byłby w stanie zrobić coś takiego! Tylko głupiec sprzeciwiłby się Czarnemu Panu! Głupiec! Powtarzam głupiec!
Severus Snape z niemrawą miną przyglądał się temu wszystkiemu. Do wewnętrznego kręgu został zwerbowany jakiś miesiąc temu, gdy oficjalnie został Mistrzem Eliksirów, co dawało mu wiele kontaktów i poszanowania w czarodziejskim świecie. Voldemort jak najbardziej potrzebował takich ludzi wokół siebie. Czuł się dziwnie, siedząc tutaj. Był najmłodszy z całego grona i zdecydowanie uważał, że to miejsce nie dla niego.
- Ten głupiec jednak, jak zdążyła zauważyć Bellatrix, sprzeciwił mi się i być może siedzi tu teraz razem z nami. Gdybyście mogli przypuszczać, kto to, to na kogo byście stawiali?
Jak na zawołanie wszystkie głowy skierowały się ku Peterowi. Nawet Severus spojrzał w tamtą stronę, zdając sobie sprawę, że tylko Pettigrew mógłby być na tyle głupi.
- Panie, to nie ja – bronił się.
- Wiem Glizdogonie, wiem. Siedzisz cały czas tutaj, nie miałbyś szans powiedzieć czegokolwiek, bo od razu bym się dowiedział.
- Nawet nie śmiałbym panie.
Voldemort westchnął ciężko, jakby zmęczony już tym wszystkim i pogłaskał swojego węża po głowie. Nagini zasyczała cicho.
- Zejdźcie mi już z oczu – rozkazał. Śmierciożercy się podnieśli. – Oprócz ciebie Bellatrix i ciebie Severusie. – Odczekali, aż wszyscy opuszczą dworek. – Powiedz mi Bella, wiecie coś o nieszczęsnym Regulusie?
- Nie, mój panie. Chłopak przepadł jak kamień w wodę. Walburga strasznie nad tym rozpacza.
Nie mogli wiedzieć, że Regulus właśnie zajda się najpyszniejszą szarlotką, jaką w życiu jadł wraz ze swoim bratem i jego przyjaciółmi.
- Wydaje mi się to nazbyt dziwne – powiedział spokojnie Voldemort. – A co jeśli to chłopak jest przeciekiem? – Bellatrix przełknęła ciężko ślinę. – Podziel się ze swoją rodziną o moich przypuszczeniach, a teraz idź.
Skinęła głową i przerażona odeszła. Wzrok Voldemorta przeniósł się na Severusa.
- Jak pewnie zdążyłeś zauważyć, trochę pokrzyżowały mi się plany. Potrzebuję nowego szpiega. Z tego, co mi wiadomo, masz paru przyjaciół, o ile mogę ich tak nazwać, w Zakonie.
Snape przełknął ciężko ślinę.
- Nie utrzymujemy kontaktów. Wybraliśmy strony, po których chcemy się opowiedzieć i nasza przyjaźń się zakończyła – wytłumaczył.
- Chcę, żebyś odnowił stare znajomości Severusie i szpiegował dla mnie. Podołasz takiemu zadaniu?
Zacisnął mocniej pięść pod stołem.
- Oczywiście mój panie – zgodził się. Czarnemu Panu się nie odmawia. – Postaram się zrobić co w mojej mocy.
- Możesz odejść – pozwolił. Severus bezzwłocznie wstał i kłaniając się lekko, opuścił dworek, by znaleźć się bezpiecznie w domu.
Tymczasem Czarny Pan powolnym krokiem wspiął się po drewnianych schodach, które skrzypiały pod jego ciężarem. Nagini dumnie pełzła obok jego nogi, posykując cicho. Znalazł się w swoim gabinecie, pośrodku którego stało piękne mahoniowe biurku. Przy jednej ze ścian stał kredens, na którym znajdowały się dziesiątki książek, jednak swoją uwagę skupił na siedmiu grubych w czarnych oprawach. Przejechał swoją bladą dłonią po ich grzbietach i uśmiechnął się lekko.
Wziął jedną z nich, otwierając na zaznaczonej stronie. To był moment, kiedy musiał zacząć działać bardziej poważnie. Moment, w którym musiał sięgnąć po coś mroczniejszego i niebezpiecznego.
- Glizdogonie! – zawołał. – Glizdogonie!
Peter wpadł do pomieszczenia, prawie się przy tym przewalając.
- Tak, mój panie?
- Przyprowadź do salonu dziewczynę, która siedzi w piwnicy – polecił. – Złożę ją w ofierze. Czas zabrać się do roboty.
Peter skinął głową i pośpiesznie udał się do piwnicy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz