niedziela, 23 lipca 2017

Rozdział 24

- Dokąd idziemy? – zapytała po raz kolejny tego wieczora Alex.

Nick uśmiechnął się jedynie i pociągnął dziewczynę w głąb lasu. Powoli zaczynało się ściemniać, dlatego las wydawał się dziwny i tajemniczy. Nick wiedział, że na ten wieczór wszyscy dostali coś do roboty, więc i on pod pretekstem ważnej rzeczy wyciągnął Alex z domu. Szkoda tylko, że Alex nie wiedziała, co to za ważna rzecz. Nick jednak zgadywał, że dziewczynie się spodoba.

Dotarli do celu, którym była szeroko polana, cała w kolorowych, polnych kwiatach. Pośrodku niej paliło się już ognisko, do którego podeszli. Tuż obok leżał rozłożony koc i wielki wiklinowy kosz. Nick widział, jak oczy Alec błyszczą z zachwytu.

- Ty to zrobiłeś? – zapytała.

- Noo – podrapał się po karku. – Pomyślałem, że zabiorę cię na coś w stylu randki, no chyba że nie chcesz, by to była randa, więc zmienimy inicjatywę na przyjacielski wypad.

Alex uśmiechnęła się jedynie.

- Może być randka – odparła, siadając na kocu.

W koszu znajdowało się piwo kremowe oraz pyszna szarlotka. Śmiejąc się, wspominali szkolne wygłupy. Najbardziej w pamięci utkwiło im, gdy Moody zamienił Malfoy'a we fretkę oraz gdy zrobili kawał Snape'owi, który nosił kryptonim Różowa Pantera. Później porobili sobie zdjęcia aparatem, a na koniec przez długi czas wpatrywali się w rozgwieżdżone niebo, trzymając się za dłonie.

- Mars jasno płonie – zauważył Nick, a Alex prychnęła śmiechem. – Syriusz za to jakiś taki jakiś rozbiegany.

- Zawsze tak wygląda – powiedziała Alex, znając tę gwiazdę prawie na pamięć. – Zawsze wydaje się, że ta gwiazda za chwile odleci od swojego zbioru, by żyć własnym życiem.

Spojrzeli na siebie, uśmiechając się przy tym lekko. Już dawno nie mieli aż tak udanego wieczoru.

Tymczasem Harry zszedł do salonu, gdzie Lily czytała książkę. Zostali sami, a Harry jakoś nie miał ochoty siedzieć w towarzystwie czterech ścian. Wybrał więc losową książkę z dość dużej biblioteczki i usiadł na drugim fotelu. Lily zerknęła na niego ponad swoją lekturą.

- Nie jesteś jak James – powiedziała, czym przykuła sobie uwagę przyszłego syna. – Może z wyglądu. Z charakteru jesteś bardziej...

- Jak ty – dokończył, a Lily uśmiechnęła się lekko. – Tak, wiem. Dużo ludzi mi to mówiło.

- Ale nie ja. W tym życiu ja ci tego nie mówiłam. – Przytknął. – Co się z tobą stało po tym, jak ja i James umarliśmy? – zapytała ciekawa.

Harry zerknął na ogień, przypominając sobie swoje nieszczęsne dzieciństwo.

- Przed Voldemortem musiała chronić mnie potężna magia. Magia krwi, dlatego utknąłem u twojej siostry.

- U Petunii? – zapytała zszokowana kobieta, jakby nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. – O Merlinie, mam nadzieję, że dobrze cię traktowała. Nie mamy dobrych kontaktów, chyba wiesz.

- Tak, wiem – przyznał. – I to się na mnie odbiło.

- Jak?

Harry w jej oczach dostrzegł lekką nutkę paniki.

- Nie chcesz wiedzieć – odparł. – Nie musisz.

- Chcę! – zaprzeczyła. – I muszę! Proszę, Harry. Nikomu nie powiem, obiecuję.

Harry westchnął ciężko.

- Tylko nie reaguj pochopnie. – Przytknęła. – Moje dzieciństwo było ciężkie. Twoja siostra od początku wmawiała mi, że zginęliście w wypadku samochodowy. Że jestem czarodziejem, dowiedziałem się w swoje jedenaste urodziny od Hagrida. Do samego końca byłem traktowany jaki... służący. Musiałem gotować, sprzątać. Dostawałem wszystko, co najgorsze, używane, w czasie, gdy ich syn dostawał wszystko, co zechciał. Dostawałem ciuchy po nich, a że Dudley był pewnych rozmiarów, praktycznie w nich pływałem.

- Na Merlinia – szepnęła, zakrywając usta dłonią.

- No i do skończenia jedenastu lat mieszkałem w komórce pod schodami.

Ostania wypowiedzieć sprawiało, że w Lily zawrzało.

- Co?! – krzyknęła tak głośno, że Harry podskoczył na fotelu. – O nie!

Zerwała się ze swojego miejsca, pędząc do drzwi.

- Miałaś nie reagować pochopnie!

- Pochopnie? Pochopnie?! To nie jest pochopnie, to jest w pełni przemyślane! – krzyknęła i wyszła, trzaskając drzwiami, zostawiając Harry'ego w pełni szoku. Akurat w tym samym czasie w domu zawitali huncwoci.

- Ostra kobieta – zauważył Syriusz.

- Nie da się ukryć – oparł James.

- Powodzenia ci z nią – dodał Harry, klepiąc Rogacza po plecach.

- Ej, w którymś momencie ty też będziesz ze mną w tym siedział!

- Wcale nie – odparł Harry, kręcąc przy tym głową. – Ja jestem miły, słodki i wszystko uchodzi mi płazem. Więc, tak czy siak, tylko ty będziesz mieć przechlapane.

Syriusz i Remus zaczęli się niekontrolowanie śmiać z miny swojego przyjaciela, w czasie gdy Harry powoli wspinał się po schodach, też nie mogąc ukryć uśmiechu.

*

Rano przy stole wszystkim towarzyszył dobry humor. Lily uśmiechała się od ucha do ucha i tylko Harry zdawał się wiedzieć, czym to jest spowodowane. Miał dziwne przeczucie, że Lily udała się wczoraj na dość długą pogawędkę ze swoją siostrą. Cokolwiek się tam stało, spowodowało, że pani Potter miała niezwykły uśmiech na twarzy.

Alex i Nick powstrzymywali się, by nie zerkać co chwila na siebie, co powodowało uśmiech rozbawienia na twarzy Harry'ego. Cokolwiek stało się Regulusowi, spowodowało, że prawie ćwierkał z radości, a huncwoci byli huncwotami. Dobry humor towarzyszył im chyba od urodzenia.

Było po porze obiadowej, gdy stało się coś, czego nikt nie przewidział.

Nick i Remus trenowali jak zwykle w ogródku, reszta siedziała na werandzie, ciesząc się dniem, gdy po okolicy rozniósł się głośny ryk. W mig oczy wszystkich skierowały się na ćwiczące wilkołaki. Nick uśmiechał się z dumą, w czasie gdy Remus przyzwyczajał się do swojego wilczego ciała. Był duży, jego sierść miodowa, oczy żółte.

- Niesamowite! – zawołał Syriusz, podbiegając do przyjaciela. – Merlinie, jakiś ty wielki.

- Gratulacje Remus! – powiedział James i nie mogąc się powstrzymać, poklepał przyjaciela o pysku. Remus warknął cicho jakby urażony tym gesty. Wszyscy wokół zaśmiali się cicho.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz