poniedziałek, 24 lipca 2017

Rozdział 27

Z przerażonymi minami patrzyli po sobie, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Napięcie było bardzo wyczuwalne. Powietrze zgęstniało. Były to ostatnie sekundy ciszy przed nadchodzącą, gwałtowną burzą.

Alex zrobiło się ciemno przed oczami. Zachwiała się i upadła. Nick prędko znalazł się przy niej, klepiąc delikatnie w blady policzek. Tak wiele w tym momencie mogło pójść źle, tak wiele mogło się spieprzyć, choć są tak blisko końca.

Odskoczył jak oparzony, gdy Alex otwarła swoje czarne jak węgielki oczy. Podniosła się z gracją, lekko sztywno i rozejrzała. Ciemne kłęby chmur powoli wlatywały do środka przez wybite okna.

- Uciekajcie stąd – nakazała, ale wszyscy wgapiali się w nią ze strachem. – JAZDA!

Dumbledore ocknął się pierwszy, mówiąc zakonowi, by wyszli. Alex nie zwracała już na nich uwagi. Dorwała się do siedmiu ksiąg, które szybko zaczęła kartkować.

- Idź Nick – powiedziała, nawet na niego nie patrząc. – Poradzę sobie.

- Wiem – przyznał. – Ale nie wiem, czy ja sobie poradzę – dodał i odszedł.

Koszmar rozpoczął się w kilka minut. Zaklęcia mieszały się ze sobą. Inferiusy kroczyły po błoniach żądne krwi. Do akcji włączyło się ministerstwo. Świadomość, że większość z nich opowiedziała się po stronie Voldemorta, była najgorsza. Śmierciożercy wdarli się do zamku, a setki cieni snuły po błoniach wprost na zamek.

Harry z rozpaczą patrzył na to wszystko.

- A ty jeszcze tutaj! – Obrócił się, słysząc Jamesa. – Sprawdziłem na mapie. Voldemort czai się w Zakazanym Lesie.

- Dzięki – mruknął niepewni.

- Dasz radę. W końcu masz nazwisko Potter.

Klepnął go w plecy i Harry uśmiechnął się lekko.

- Zrób coś dla mnie i nie daj się zabić.

- No gdzie! W końcu ja też jestem Potter.

Oboje uśmiechnęli się krótko i rozeszli w swoje strony.

Biegł korytarzami, obserwując, co się dzieje. Im niżej schodził, tym walki były częstsze, gwałtowniejsze i krwiste. I chociaż nigdzie nie dopatrywał się żadnych zwłok, obawiał się, że za chwilę będzie ich tu całkiem sporo. Dla bezpieczeństwa zarzucił na siebie pelerynę niewidkę. Gdy zbiegł do sali wejściowej, liczył zastać tam Alex albo Nicka, ale tej dwójki tam nie zastał. Siedem ksiąg również zniknęło. Za to roiło się od czarnych peleryn śmierciożerców. Dumbledore stał na czele tego wszystkiego, ciskając potężnymi zaklęciami. Chwilę po prostu tak stał, wpatrując się w to wszystko, a potem ruszył dalej przed siebie.

Dyszał ciężko od pyłu, jaki unosił po korytarzach, dlatego z nie małą ulgą znalazł się na dziedzińcu szkolnym, ale tam odbywała się jeszcze dziwniejsza scena. Rodzina Black zwróciła się ku sobie. Harry doznał niemałego szoku, gdy dostrzegł Bellatrix trzymającą z Syriuszem i Regulusem, dopiero po chwili skojarzył, że to Andromeda, a nie Bella. Jej w ogóle tutaj nie było.

- Regulus, Regulus jak mogłeś? – pytał z wyrzutem Orion. – Myślałem, że nie jesteś taki jak on?

Jakby od niechcenia wskazał na Syriusza.

- Od zawsze byłem taki jak mój brat, tylko byłem zbyt tchórzliwy, by się do tego przyznać. Teraz nie stchórzę!

- Regulus! – zaskrzeczała Walburga. – Regulus jeszcze nie jest za późno. Czarny Pan ci wybaczy. Po prostu chodź z nami.

- Voldemort... tak nie boję się wymawiać tego imienia... umrze jeszcze dzisiaj, ale skoro jesteście na tyle głupi, by trzymać razem z nim, a nie z własnymi synami to proszę bardzo. Wasz wybór.

Harry wiedział, że powinien właśnie pędzić do Zakazanego Lasu, ale nie umiał oderwać wzroku od tej sytuacji, która była nie mało ekscytująca.

- Narcyzo – wyszeptała Andromeda w kierunku swojej siostry. – Nie musisz tego robić. Pomogę ci.

- Przyszłam tu tylko dlatego, by spróbować odzyskać swoją siostrę i przekazać ci, że Bellatrix nie żyje. – Ta wiadomość ewidentnie zaskoczyła wszystkich. Nawet Harry'ego. – Ktoś potraktował ją wyjątkowo brutalnie. Wyrwano jej serce. – I Harry już wiedział, że to zrobiła Alex.

- Nie miałam pojęcia – wyszeptała Andormeda. – Mimo iż nie miałyśmy ze sobą dobrych kontaktów, to straszne.

- Koniec tego cnotliwego gadania! – wykrzyknął Orion. – Decyduj się albo walczmy!

Syriusz wymienił porozumiewawcze spojrzenie ze swoją kuzynką, która skinęła jedynie delikatnie głową. Sześć promieni z różdżek zderzyło się ze sobą, tworząc huk. Wszystko wokół zatrzęsło się gwałtownie. Harry o mało co się nie przewrócił.

Rodzina Black toczyła między sobą bitwę na śmierć i życie. Zielone promienie Avad uderzały w słupy i ściany. Harry wycofał się o parę kroków, by nie dostać jedną przez przypadek. Orion tak zawziął się na Syriusza, że ten nie miał zbyt dużego pola manewru. Walburdze udało się ogłuszyć Regulusa, tym samym łapa znalazł się między młotem a kowadłem. Harry'ego zamurował. Nawet nie zdążył zareagować, gdy zielony promień wyleciał z różdżki Walburgi, lecąc ku Syriuszowi. Świat jakby na chwilę zamarł. Harry'emu przeleciały przez głowę tysiące myśli, gdy ściągał z siebie pelerynę i biegł ku Syriuszowi. Ale Harry zapomniał o jednej, bardzo ważnej rzeczy. Syriusz był huncwotem. W ostatniej chwili padł na ziemię, a promień ugodził Oriona w pierś. Walburga krzyknęła w głos, podbiegając do swojego męża.

Harry patrzył się w to wszystko kompletnie oszołomiony.

Tymczasem Nick był świadkiem kompletnie innej sceny. Stał w cieniu wielkiej platformy Saturna na wieży astronomicznej, gdzie James i Remus przyciskali do barierki przestraszonego Petera.

- Dlaczego Peter? – zapytał z wyrzutem James. – Byliśmy przyjaciółmi. Ufaliśmy sobie, a ty tak po prostu nas zdradziłeś. Dlaczego?

Peter nie powiedział nic.

- Powiedz coś – odparł Remus. – Powiedz. Te wszystkie lata nic dla ciebie nie znaczyły? Te wszystkie żart, szlabany, nauka animagi. To było nic?

- Nie rozumiecie – powiedział. – On jest zbyt potężny. Nie wiecie wszystkiego.

- To nie wyjaśnia, dlaczego zdradziłeś przyjaciół! – krzyknął James. – I wiemy więcej, niż ci się wydaje Glizdogonie.

Przez długą chwilę mierzyli się spojrzeniami. Nick z niecierpliwością oczekiwał dalszego rozwoju wypadków.

- Przykro mi – powiedział Peter.

- Nam też – odparł James. – Nam też.

I popchnął Petera, a ten wyleciał za barierkę. On i Remus stali jeszcze chwilę w miejscu, patrząc się w przestrzeń, a potem biegiem ruszyli ku wyjściu. Nick niepewnie wychylił się zza Saturna i podszedł do barierki. Kilka Inferiusów dobrało się do mokrej plamy, która została z Petera. Nick odetchnął ciężko i sam pobiegł ku schodom.

Harry'emu udało się wyjść na błonia. Nigdzie nie widział cieni, a to mogło oznaczać, że Alex jakoś sobie radzi. Mimo to wciąż toczyła się wojna. Śmierciożercy kontra zakon. Dobra kontra zło. Pośpiesznie przeszedł obok spalonej chatki Hagrida i wszedł las. Tutaj jak na złość było spokojnie, nazbyt spokojnie.

- Dokąd to?

Podskoczył ze strachu. Oskarżycielskie spojrzenie poleciało w kierunku Alex, zaraz po tym, jak zdjął pelerynę.

- Wystraszyłaś mnie – powiedział.

- Sorry – mruknęła. – Jeśli chcesz go pokonać, musisz iść ze mną. Dopóki jest w nim ciemność, nic nie wskórasz.

Mam rozumieć, że masz plan.

Alex przytknęła. Harry'ego niepokoiło jej dziwne zachowanie, jednak zdawał sobie sprawę, że jego przyjaciółka jest teraz pod wpływem czegoś potężniejszego.

- Wszyscy śmierciożercy walczą, ale ma kilku przy sobie. Ja muszę podejść jak najbliżej niego. W tym czasie ty musisz zabić węża. Później zostanie już tylko Voldemort.

Właściwie to był żaden plan i Harry po prostu miał grać na zwłokę.

Podeszli jak najbliżej polany, gdzie znajdował się Voldemort i przykucnęli za krzakiem. Otaczało go pięciu śmierciożerców. Alex spojrzała znacząco na swojego przyjaciela i ostrożnie odeszła kilkadziesiąt kroków w bok. Harry odetchnął głęboko i delikatnie zatrząsł krzakiem. Nagini wijąca się u stóp swojego pana zasyczała i powoli podpełzła w tamtym kierunku. Po raz drugi zatrząsł krzakiem. Wąż nastroszył się, w każdej chwili gotów do ataku. Krzak zatrząsł się po raz drugi. Nagini skoczyła w tamtym kierunku.

W ostatniej chwili zdążył uskoczyć na bok, ale to zaalarmowało innych. Na jego szczęście Alex, stała już tuż za Voldemortem. Jej oczy przybrały czarną barwę. Machnęła ręką, a śmierciożercy padli na ziemię, jakby zemdleni. Czarny Pan odwrócił się zaskoczony. Młoda Black uśmiechnęła się jedynie z zadowolenia i przytknęła swoją dłoń do jego czoła.

Harry tymczasem starł się nie paść ofiarą jadu węża i unikał go, jak tylko mógł. Nie potrafił wyczuć odpowiedniego momentu do tego, by zaatakować.

- Chodź tutaj – mruknął.

Następnie stało się kilka rzeczy. Harry jakimś dziwnym sposobem uciął głowę Naginii, a ta jakby rozpłynęła się w powietrzu. Jednak zamach, jaki wziął Harry, był na tyle silny, że miecz wypadł mu z dłoni, lecąc ku Voldemortowi i wbijając się w jego klatkę piersiową. Czarny Pan zawył, a następnie osunął się na ziemię, podobnie jak Alex.

Harry, dysząc cały, podbiegł do dziewczyny, starając się ją ocucić. Uchyliła swoje powieki w tym samym czasie, gdy zza chmur zaczęło pojawiać się słońce. Ptaki z lasu ćwierkały wesoło, ciemne chmury przybrały białą, milszą barwę. To był znak, że zło odeszło.

- Nie żyje? – zapytała.

- Nie – potwierdził. – Udało nam się.

Pomógł jej wstać. Z pozbawionymi wyrazami minami spojrzeli na martwe ciało Voldemorta. W tej chwili można było rzec, że Toma Riddle'a pokonał ślizgoński spryt i huncowckie szczęście. Wojna była skończona. Wygrali.

*

Był wieczór i chociaż niektórzy pragnęli tylko poleniuchować, nie było im to jednak dane. W Ministerstwie zapanował chaos, chociaż Dumbledore próbował nad tym jakoś zapanować. Kilkudziesięciu aurorów kursowali między Hogwartem i Azkabanem, gdzie wsadzali śmierciożerców. Ich procesy miały ruszyć zaraz po tym, jak sytuacja w Londynie się jakoś ustatkuje. Dużo osób zostało jednak w Hogwarcie. Siedzieli przy stołach i opowiadali sobie o wojnie.

Nick patrzył na to wszystko z lekkim uśmiechem na twarzy. Wszystko dobrze się skończyło. Nie ponieśli żadnych, niechcianych strat. Było lepiej, niż przypuszczał. Harry usiadł tuż obok niego, ewidentnie zmęczony.

- Jak się położę, to będę spał przez dwa dni – podsumował. – Wszystko w porządku?

- Tak, jak najbardziej. Po prostu byłem świadkiem pewnej sceny na wieży astronomicznej. Mój i twój ojciec dorwali się do Petera, a na koniec James wyrzucił go przez barierkę. To było trochę przerażające.

Harry milczał chwilę.

- Widziałem, jak Walburga przez przypadek zabiła Oriona. Dowiedziałem się również, że wczoraj ktoś wyrwał Bellatrix serce. Oboje dobrze wiemy, że to była Alex.

- Lepiej tego nie rozgłaszajmy – rzekł. – Ta księga ją zmieniła. Swoją drogą, gdzie ona jest?

Harry wzruszył jedynie ramionami.

Alex stała u brzegu Zakazanego Lasu, tuż przed ogromnym ogniskiem i co chwila dorzucała do niego po jednej księdze. Wolała spalić to wszystko niż żyć w lęku, że koszmar powróci, że któregoś dnia, ta niebezpieczna broń trafi w czyjeś brudne łapska. Jak to się mówi, przezorny zawsze ubezpieczony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz